Na mnie też zrobiła taka Barcelona wielkie wrażenie. Jak w takim mieście trafić do własnego mieszkania, na obiadek ugotowany przez własna żonkę. No, ale przynajmniej „barowe poślizgi z czasem” jest na co zwalać:
-Kochanie – naprawdę bym się nie spóźnił, ale pomyliłem budynek. Obiad w tamtym budynku jadłem...
Kiedyś w Bydgoszczy lat siedemdziesiatych facet „zjadł się” na podobieństwie klatek schodowych w jego 10-cio piętrowym bloku.
Otóż jakaś żona kiedyś poprosiła męża, by uciszył te hałasujące towarzystwo piętro wyżej. Poszedł facet, skutecznie uciszył, wrócił – czas 1 minuta!
W kilka dni później hałasy się powtarzają. Mąż idzie uciszyć towarzystwo, wrócił – czas 3 minuty...
Znowu hałasy, już bez proszenia mąż, w obawie o spokojny sen dziecka, wyrusza zaprowadzić ład i porządek na górze, wrócił – czas 10 minut i żona chyba poczuła dech alkoholowy? Eee! Zdawało się...
A później hałasy milkną, na szczęście we właściwym momencie, bo praca męża wymaga częstych wyjazdów na delegację. Ciągle w tych rozjazdach i nie ma go...
Jak myślicie czym jeździ się na delegację? Otóż jedni pociągiem, inni autobusem, jeszcze inni prywatnym, czy służbowym samochodem... Okazuje się, że czasem też windą.
Facet podobno wpadł „jak śliwka w kompot”, bo w nocy ziewając, wrócił do domu, bez walizki. Trzymał za to jakieś „obce” wiaderko na śmieci i żonkę innym imieniem tytułował. Klapa zsypu na śmieci się na ”delegacyjnym” piętrze zacięła, to pojechał do góry, wracając windą ziewnął sobie i wdusił guzik ten który naciskał codziennie. Codziennie - chyba, że wyjechał na delegację.
Wniosek – żony nie przejmujcie się hałaśliwą sąsiadką na piętrze wyżej chyba, że zależy wam na darmowym wiaderku na śmieci.
No to i ja wrzucę coś od siebie – widoczek.
Z jakiego kraju on jest? Dodam, by „utrudnić”, że to wyspa wśród...