Już jest po wszystkim
ufff... kotek całą noc siedział na czubku drzewa. Rano się przyjrzałam to był chyba 15 albo 20 metrów wysoki modrzew, wyższy od pietrowego domu. Tak się wdrapał kociak, że usiadł na ostatnich gałązkach czuba. Nie miał żadnego ruchu i tak chyba by został na wieki
Rano patrzę a on siedzi jeszcze i się nie rusza tylko łepek mu zwisał. Później okazało się że spał bo jak nas zobaczył to i ziewnął i miauczał. Zadzwoniłam do straży i zapytałam czy mogliby zdjąć kota z drzewa a oni powiedzieli że bardzo chętnie i że nic to nie kosztuje
Nie chciałam załatwiać sprawy bez zgody sąsiadki więc do niej zadzwoniłam powiedziałam że strażacy czekają na telefon od niej. Zadzwoniła i przyjechali za 10 minut
Przyjechali tym dużym wozem strażackim z wyciąganą drabiną i jeden ze strażaków wszedł na taki balkonik ubrany oczywiście w kask strażacki i grubą kurtkę i grube rękawice
podjechał do góry i zabrał tego kota. Próbował jeszcze skubaniec uciekać
Zjechali w dwójkę na dół i kociak uratowany
Strażacy zachowali się super
ale co do sąsiadki to wkurzyła mnie swoim postępowaniem
cały czas tłumaczyła strażakom że to ja kazałam zadzwonić, że to ja taka wrażliwa dlatego ten telefon, że to przeze mnie i że co powie jej mąż, że się chyba wścieknie....
Aż zaczęłam żałować że się w ogóle wtrąciłam do tej całej historii ale ja to już taka faktycznie wrażliwa jestem a jeżeli chodzi o zwierzęta to już chyba chorobliwie.
Powiedziałam jej wreszcie żeby odwołała strażaków i niech ten kot zostanie na drzewie, więc się zamknęła
O tak się wyżaliłam, może trochę za długo opisałam to co się wydarzyło ale musiałam się komuś poskarżyć.