Wklejam to przekornie w tym temacie, bo mnie zawartość artykułu okropnie zbulwersowała!
Bianka Mikołajewska, „POLITYKA” 2 grudnia 2010
Finansowy remanent po Smoleńsku - Rachunki krzywd
Rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej narzekają, że nie otrzymały dostatecznej pomocy od państwa, a śmierć ich bliskich nie została właściwie upamiętniona. Właściwie, czyli jak?
Na nagrobku męża – Przemysława Gosiewskiego Beata Gosiewska kazała wypisać złotymi literami jego własne słowa: „Wdzięczność ważniejsza jest od pieniędzy”. – To była zasada, którą Przemek kierował się w życiu – tłumaczy.
Z tego, co pani Gosiewska od kilku miesięcy powtarza w mediach, wynika, że rodzina wicepremiera tej wdzięczności ze strony rządzących nie odczuła wcale albo bardzo niewiele.
Część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej uważa Beatę Gosiewską za bohaterkę, która nie boi się publicznie powiedzieć tego, co i one po cichu myślą. Według innych, prowokowanie publicznych rozliczeń pomocy, jaką bliscy ofiar uzyskali od państwa, w przededniu rozmów o zadośćuczynieniach – kolejnym i największym zastrzyku finansowym, który mają otrzymać – może im tylko zaszkodzić. Prokuratoria Generalna, urząd zajmujący się wszystkimi roszczeniami wobec Skarbu Państwa, wysłała już zaproszenia do rozmów.
Wsparcie
28 października w „Kropce nad i” Beata Gosiewska wspominała, jak to jakiś czas temu premier Donald Tusk chwalił się, że rząd po katastrofie smoleńskiej zdał egzamin. „A ja widziałam, co się dzieje. Nikt mi nie pomógł tak naprawdę” – przekonywała. Choć jej mąż był zawodowym posłem – mówiła – nie dostała pomocy z Kancelarii Sejmu. Sama musiała załatwiać formalności związane z pogrzebem, dograć terminy w kościele i na cmentarzu, znaleźć przedsiębiorstwo pogrzebowe.
Brzmiało to łagodnie w porównaniu z jej wcześniejszymi wypowiedziami dla mediów, zwłaszcza prawicowych, ale występ w telewizji ma inny ciężar. Linie telefoniczne w instytucjach, które odpowiadały za pomoc rodzinom ofiar katastrofy, rozgrzały się więc do czerwoności. Służby podległe prezydent Warszawy Hannie Gronkiewicz-Waltz raportowały, że w Miejskim Przedsiębiorstwie Usług Komunalnych, które Beata Gosiewska wynajęła do przeprowadzenia pogrzebu, jej obsługą zajmowała się osobiście szefowa tej firmy; że na życzenie rodziny ciało byłego wicepremiera zostało w kondukcie przewiezione na mszę do Kielc (stolicy jego okręgu wyborczego) i z powrotem do Warszawy; że gdy szefowa MPUK powiedziała rodzinie, iż może nie sprostać zamówieniu 10 autokarów na uroczystości pogrzebowe – usłyszała, że tyle zostało zamówionych i tyle ma być; że na pogrzeb na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach ściągano specjalnie dla rodziny Gosiewskich dodatkowego meleksa z Łazienek Królewskich, żeby starsze osoby nie musiały się trudzić marszem do miejsca pochówku. Urzędnicy magistratu potwierdzają: owszem, Gosiewska sama uzgadniała terminy ceremonii i wybrała firmę pogrzebową, ale gdyby jej to narzucono, dopiero byłaby afera. Pracownicy Kancelarii Sejmu informują z kolei, że rodziny posłów, którzy zginęli pod Smoleńskiem, do czasu pogrzebów dostały do swojej dyspozycji samochody z kierowcami i że załatwiano za nie formalności.
Dziś Gosiewska twierdzi, że karawan do Kielc dano jej w ostatniej chwili i z łaski. Wypominanie meleksa i autokarów uważa za żenujące. O tym, że ma do dyspozycji samochód, poinformowano ją kilka dni po jego przydzieleniu: – Poprosiłam znajomego posła, by zapytał w Sejmie, czy mogą mi przydzielić dawnego kierowcę męża. Usłyszał od pracownicy kancelarii: „znowu będą jeździć po zakupy”. Tego kierowcę w końcu mi dano. Ale to było takie przeżute i zwymiotowane. Tak ta cała pomoc wyglądała – mówi.
702 tys. zł – kosztowała ceremonia powitania ofiar katastrofy na lotnisku Okęcie, przygotowanie hali Torwar i domu pogrzebowego na Cmentarzu Północnym do uroczystości żałobnych oraz przewiezienie tam trumien z Okęcia
647 tys. zł – msza za ofiary katastrofy na placu Piłsudskiego w Warszawie
6,16 mln zł – uroczystości pogrzebowe Lecha i Marii Kaczyńskich
3,4 mln zł – pogrzeby pozostałych ofiar
5,5 mln zł – wydały władze Krakowa na przygotowanie miasta do uroczystości
3 mln zł – władze Warszawy
Upamiętnienie
25 października 2010 r. w dzienniku „Polska. The Times” Beata Gosiewska poddała krytyce pomnik wzniesiony w centralnym punkcie kwatery smoleńskiej na Powązkach Wojskowych. Po jego bokach pochowano 28 ofiar katastrofy, wśród nich Przemysława Gosiewskiego. Mówiła o monumencie: „Jest brzydki, tandetny i ohydny. (...) nie mogę na niego patrzeć. To pomnik władz, a nie ofiar katastrofy”. Poparł ją Andrzej Melak, brat przewodniczącego Komitetu Katyńskiego Stefana Melaka, który również zginął w Smoleńsku.
Urzędnicy twierdzą, że obojgu od początku trudno było dogodzić. Każda z rodzin mogła wskazać cmentarz, na którym chce pochować swojego bliskiego. Państwo zadeklarowało, że pokryje koszty wykupu miejsc, ich 25-letniej dzierżawy i sfinansuje pogrzeby. Gosiewscy i Melakowie wskazali Cmentarz Wojskowy na Powązkach. – Na tym cmentarzu nie można kupić miejsca. Dysponują nimi rozmaite instytucje publiczne, każda swoją pulą. Zadecydowano, że ofiary katastrofy zostaną pochowane w osi Alei Profesorskiej, na terenie, który był w gestii władz Warszawy. Ale pan Melak chciał, by jego brat spoczął w tzw. dolince katyńskiej, gdzie nie dokonuje się pochówków, a Gosiewscy – bliżej bramy cmentarza, gdzie miejscami dysponowały inne instytucje – wspomina jeden z urzędników. Ostatecznie Stefan Melak i Przemysław Gosiewski zostali pochowani w kwaterze smoleńskiej, ale Beacie Gosiewskiej nadal trudno się pogodzić z tym, że na przykład grób Piotra Nurowskiego, szefa PKOl, znalazł się w innej części cmentarza, a Andrzej Melak mówi, że w sprawie miejsca pochówku podjęto „autorytarną decyzję”.
Wszystkie groby w kwaterze smoleńskiej przygotowano tak, by w przyszłości obok ofiar katastrofy mogli spocząć tylko ich małżonkowie. Chodziło o to, by kwatera pozostała przede wszystkim miejscem pamięci o ofiarach spod Smoleńska. Ale wynikało to także ze względów praktycznych – poniżej poziomu dwóch trumien na Powązkach stoi już woda. Według Hanny Gronkiewicz-Waltz, Beata Gosiewska chciała, by w grobie jej męża były nie dwa, lecz cztery piętra – również dla jego rodziców. – Wykopano trzy. Podczas pogrzebu modliliśmy się, żeby w momencie opuszczania trumny nie rozległo się głośne chlup – wspomina jeden z magistrackich urzędników.
W zamierzeniu architekta pomnik na Powązkach miał stanowić spójną całość z 28 nagrobkami. Rodziny poproszono więc o wybranie grobowców spośród kilku zaproponowanych modeli, co większość, po uzgodnieniach z architektem, zaakceptowała. Gosiewska zleciła budowę według indywidualnego projektu ze wspomnianym mottem i złamaną brzozą.
Jeden z członków zespołu ministra Michała Boniego, który koordynował sprawy związane z katastrofą smoleńską, wspomina, że kłopoty były także z nagrobkami innych ofiar: – Rząd zadeklarował, że sfinansuje budowę grobowców. Szybko trzeba było wprowadzić ograniczenie kosztów do 30 tys. zł, bo jedna z rodzin przedstawiła wyliczenie na 250 tys. zł.
Niektóre rodziny znalazły jednak na to ograniczenie metodę. Wdowa po aktorze Januszu Zakrzeńskim, Barbara Zakrzeńska, o dofinansowanie wycenionego na 67 tys. zł pomnika zwróciła się do Ministerstwa Kultury. Pełnomocnik wdowy przekonywał, że aktor został pochowany na Starych Powązkach, a taka lokalizacja zobowiązuje. I ministerstwo dołożyło 30 tys. zł.
Zakrzeńska, tak jak Gosiewska i Melak, jest zdania, że prawdziwy pomnik ofiar katastrofy powinien powstać na Krakowskim Przedmieściu. Jak mówi Melak: „w miejscu dla narodu najważniejszym i przez naród wybranym”. Gosiewska forsuje projekt „obelisku wierności ojczyźnie” przedstawiającego 96 dłoni, ale wie, że na „właściwe i godne” upamiętnienie ofiar trzeba poczekać, aż zmieni się w Polsce władza.
272 tys. zł – kosztowało wykupienie miejsc na cmentarzach dla ofiar katastrofy
1,6 mln zł – pomnik ofiar katastrofy na Powązkach
169 tys. zł – sarkofag prezydenckiej pary na Wawelu
3 mln zł – budowa pomników nagrobnych pozostałych ofiar
65 tys. zł – 105 urn onyksowych,które po napełnieniu ziemią z miejsca katastrof zostały przekazane m.in. rodzinom ofiar
Pomoc
W lipcu 2010 r. Beata Gosiewska w wywiadzie dla POLITYKI mówiła: „Jakieś 40 tys. zapomogi dostaliśmy, inne przysługujące świadczenia wynikają z przepisów i lat pracy. (...) Ja nie ubiegam się o rentę, pracuję. Zostałam w niełatwej sytuacji, z dwojgiem małych dzieci”.
Pracownik Kancelarii Sejmu: – Pani Gosiewska w kolejnych wywiadach konsekwentnie pomija fakt, że wszystkie rodziny posłów, którzy zginęli w katastrofie, otrzymały po 100 tys. zł z polisy, którą wykupiła kancelaria. Spośród ofiar katastrofy przez państwowe instytucje wyżej była ubezpieczona chyba tylko para prezydencka. (Lech Kaczyński na 2 mln zł, Maria Kaczyńska – na 1 mln zł). I zapomina o dodatkowych 5 tys. zapomogi, wypłaconej z kasy Sejmu rodzinie każdego zmarłego posła.
Dwojgu dzieciom Gosiewskiej, tak jak wszystkim dzieciom ofiar katastrofy, które nie ukończyły 25 roku życia, przyznano renty specjalne po 2 tys. zł miesięcznie.
Decyzją premiera renty specjalne przyznane zostały dotychczas 91 członkom rodzin ofiar katastrofy. Do kancelarii wciąż napływają jednak nowe wnioski. Gdy świadczenia odmówiono wdowie po funkcjonariuszu BOR Krystynie Łuczak-Surówce (bo ma 36 lat, stałą pracę i nie ma dzieci), media pisały, że przecież premier może przyznać rentę specjalną.
Wśród 14 wniosków oczekujących na rozpatrzenie jest złożony przez Barbarę Zakrzeńską. Ona sama uzasadnia: – Mój mąż był jedynym żywicielem rodziny. Ja mam 72 lata. Zostałam sama z synem, który – jak potwierdzili biegli z ZUS – jest trwale niezdolny do pracy, i z dużym domem, którego nie sprzedam, bo to całe moje życie. Staraniem adwokata, poza świadczeniami przysługującymi wszystkim rodzinom, otrzymała 58 tys. zł za śmierć męża podczas pełnienia funkcji publicznej. Ma także miesięcznie 5,5 tys. zł renty po mężu i 2 tys. zł renty specjalnej. Ubiega się o 6 tys. renty dla syna. Jej zdaniem byłaby ona uhonorowaniem wielkiego człowieka i aktora, jakim był jej mąż.
40 tys. zł – wysokość jednorazowego wsparcia, które dostała każda z rodzin ofiar katastrofy na mocy decyzji rządu (łącznie 3,8 mln zł)
2 tys. zł miesięcznie – przyznał premier jako renty specjalne 73 osieroconym dzieciom (trojgu niepełnosprawnym dożywotnio, pozostałym do ukończenia 25 roku życia)
2–3 tys. zł – dożywotnie renty dla 11 niepracujących współmałżonków ofiar
4 tys. zł miesięcznie – renty dla 4 żon, które pozostały same z trójką lub większą liczbą dzieci
800 zł – 2 tys. zł miesięcznie – 3 renty dla rodziców ofiar
6,4 tys. zł – zasiłek pogrzebowy w maksymalnej kwocie (otrzymały wszystkie rodziny, mimo że pogrzeby odbyły się na koszt państwa).
Zadośćuczynienie
Medialne wystąpienia Beaty Gosiewskiej wywołują zdenerwowanie u sporej części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. I to nie tylko tych z przeciwnego bieguna sceny politycznej. Większość rodzin nie chce publicznego roztrząsania spraw związanych z udzieloną pomocą i upamiętnianiem najbliższych. Mają świadomość, że kwoty, które zostały już przeznaczone na te cele, przeciętnemu Kowalskiemu mogą wydawać się ogromne.
Paweł Deresz, który w katastrofie stracił żonę Jolantę Szymanek-Deresz, kilka miesięcy temu odwoływał się do komentarzy internautów: – Pytają, czy skoro ja mam dostać 100 tys., milion czy 1,5 mln zł odszkodowania za śmierć żony, oni także dostaną tyle za śmierć teściowej, która zginęła w wypadku ulicznym? Nie chcę publicznie wypowiadać się na temat odszkodowań, żeby nie wyszło, że jesteśmy strasznie pazerni na pieniądze. Ale nie ukrywam, dzięki żonie, która zarabiała znacznie więcej niż ja, bardzo przyjemnie mi się żyło. Zbudowaliśmy wspólnie duży dom. Koszty jego utrzymania są znaczne. Pytanie: czy mam go sprzedać i przeprowadzić się do małego mieszkania, czy mogę dożyć w spokoju i jakim takim luksusie resztkę swojego czasu?
Podobnie jak Małgorzata Szmajdzińska deklarował wówczas, że czeka na propozycje rządu w tej sprawie.
Część rodzin podjęła walkę o odszkodowania. Wkrótce po tym, jak media podały, że Marta Kaczyńska otrzymała 3 mln zł odszkodowania za śmierć rodziców, dwie wdowy po oficerach BOR złożyły w sądzie pozwy o odszkodowanie w wysokości blisko 1,5 mln zł każda. Reprezentujący je Roman Giertych mówił wówczas w mediach: „Cierpienia wdowy po funkcjonariuszu BOR i jego małoletniej córki nie są mniejsze niż cierpienia Marty Kaczyńskiej. Są wręcz większe, bo ta dziewczynka straciła ojca jako dziecko. Stąd wysokość odszkodowania”. Rząd odrzucił wystosowane przez Giertycha zaproszenie do rozmów ugodowych. – Pani Marta Kaczyńska otrzymała odszkodowanie z polisy wykupionej przez Kancelarię Prezydenta. Jego wysokość nie ma żadnego związku z zadośćuczynieniami, które rząd jest w stanie zaproponować rodzinom ofiar katastrofy – tłumaczy Marcin Dziurda, prezes Prokuratorii Generalnej.
Parę miesięcy temu Prokuratoria zaprosiła bliskich ofiar katastrofy do rozmów o zadośćuczynieniach. Zgłosiło się około 20 rodzin. W najbliższych dniach Prokuratoria zaproponuje im wypłatę świadczeń w jednakowej kwocie (po 200 do 300 tys. zł) dla małżonków, dzieci i rodziców ofiar katastrofy. Rodziny spodziewają się czegoś zupełnie innego. Kilka miesięcy temu rozeszła się wieść, że rząd przeznaczy na zadośćuczynienia około 100 mln zł. Szybko wyprowadzono z tego wniosek, że prawdopodobnie każda rodzina dostanie milion złotych. Jeśli zadośćuczynienia zostaną wypłacone według propozycji Prokuratorii, kwoty dla poszczególnych rodzin będą zróżnicowane. Marcin Dziurda przekonuje, że to najlepsze możliwe rozwiązanie. Nieusatysfakcjonowani mogą dochodzić swych praw przed sądem.
Krystyna Kwiatkowska, wdowa po generale, który dwa dni po wyjeździe do Katynia miał przejść na emeryturę, już kontaktowała się z Prokuratorią. – Mąż 41 lat służył ojczyźnie. Teraz na emeryturze miał być trochę z dziećmi i z żoną. Miałabym podarować im za to? Na pewno nie podaruję.
100 mln zł – tyle według szacunkowych danych wyda rząd na zadośćuczynienia dla rodzin ofiar katastrofy (ocenia się, że uprawnionych do zadośćuczynienia będzie 300–400 osób, a jedno zadośćuczynienie wyniesie około 300 tys. zł).
Opamiętanie
Od pół roku rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej słyszą wciąż, że dotknęła je tragedia, jakiej nie było w dziejach świata. Wciąż zapraszani są na odsłonięcia pamiątkowych tablic, nadanie ich bliskim honorowych obywatelstw różnych miast. Przechowują dziesiątki listów przekonujących, że – jak napisał pewien ksiądz w liście do Barbary Zakrzeńskiej – wszyscy ponieśli „męczeńską śmierć w służbie narodu”. Powtarzają w rozmowach te słowa. Gdy ktoś wylicza kwoty wydane na pomoc i upamiętnienie ofiar katastrofy, odbierają to jako atak. Premier Tusk mówił niedawno, że kiedy rzetelnie przedstawia rozmiary tej pomocy, „dostaje po głowie, bo to jest upokarzające dla tych, o których mówimy”, i prosił, by mu więcej nie zadawać pytań w tej sprawie.
Część rodzin kontestuje dotychczasowe formy upamiętnienia swoich bliskich i żąda równocześnie kolejnych. Ci, którzy nie pojechali ze względów politycznych na pielgrzymkę rodzin do Smoleńska, są przekonani, że państwo będzie finansowało takie podróże w każdą rocznicę katastrofy. Za ostatnią, w której wzięło udział 170 osób, Kancelaria Prezydenta zapłaciła 145 tys. zł. To, co zostało już zrobione, by upamiętnić ofiary i pomóc rodzinom, nigdy ich nie usatysfakcjonuje.
Beata Gosiewska mówi wprost: – Mamy jako rodziny dosyć upokorzenia i mówienia, ile to rząd zapłacił za pogrzeby naszych bliskich. Gdyby rząd zadbał o bezpieczeństwo tego samolotu, to nasi bliscy by żyli. Wobec takiego argumentu żadne sumy nigdy nie będą wystarczające.
Posmoleński bilans
około 28 mln zł – dotychczas wypłacone z budżetu państwa zapomogi oraz koszty pogrzebów, grobów, pomników
około 100 mln zł – suma przewidywana na zadośćuczynienia
190 tys. zł co miesiąc – renty specjalne – dotychczasowe zobowiązania wobec członków rodzin
3,8 mln zł – jednorazowe zasiłki wypłacone rodzinom