
Slysze na tarasie od basenu okropne szczekanie mojego laciatka.. Cos musialo byc pod stolem tarasowym bo on szalal po prostu. Lece patrzec coz to za bestia i widze ze lezy skulony maly oposum. Psa jakos dalam rade odciagnac od tego biednego zwierzatka i zamknac w garazu..
Lezy to biedactwo na boku i kurczowo trzyma sie jakiegos malego patyczka.. z nosa i pyszczka cieknie mu cos .. ale nie krew.. To dobry znak. Zupelnie sie nie rusza i tak jakby sie usmiechal kurcze.. Oczko otwarte .. i chyba troche oddycha. Dotknelam go szczotka od basenu a on nic, przerzucilam go na drugi bok aby zobaczyc czy nie ma jakis zranien, a on nic. UDAJE TRUPA. Mysle sobie zostawie go samego niech sobie pojdzie.. Przyszlo mi jednak do glowy ze takiego jednego juz raz wylowilam z basenu.. i pochowalam .. wiec wrocilam aby go jakos wyniesc poza brame gdzie bedzie bespieczny.. Ten caly czas udaje trupa. Dal sie zaladowac na szufle i wyniesc za brame..
Po godzinie poszlam sprawdzic czy jest jeszcze i...... nie bylo go. Poszedl sobie..

Co ja sie mam z tymi zwierzakami.. dlaczego tak mi jest ich zal?? zaczynam podejrzewac ze kocham je bardziej od ludzi.. wstyd mi okropnie ale co na to poradzic??