Noc z przygodami była!
Najpierw w środku nocy zaszczekał pies. Z kierunku w jaki patrzał wywnioskowałem, że coś za oknem się dzieje.
To napewno Gwiazdor – pomyślałem – więc „łapki na kołderkę” położyłem, błogo się uśmiechnąłem i zamknąłem oczy. Pies nie dawał jednak spokoju. No to co mnie pozostało? Polazłem opierd...ć Gwiazdora – podglądacza. Otworzyłem drzwi na taras, a tu niespodzianka!
To nie był jednak żaden Gwiazdor. To dziewczę młodziutkie do mnie przyszło... I to w jakim stylu! Przez płot dziewczątko sobie do mnie przelazło i stoi przede mną w głębokim śniegu przed tarasem. Nie ma to jak „dobre wejście”! Patrzy się na mnie swoimi ślicznymi, okrągłymi oczętami, kokieteryjnie mruga prześlicznymi rzęsami. Dech mnie zaparło! Co za dziewczyna!
Zaprosiłem ją do środka, ale widocznie była zbyt onieśmielona widząc mnie Starego Barana, bo grzecznie odmówiła. Nie pomagały zapewnienia, że żonka śpi smacznie i mocno, że nikomu nie wygadam... Romantyczka z niej była, uparła się, że kolację zje na śniegu.
Więc dalej do kuchni po chlebek i jabłka, jeszcze jakaś marchewka z lodówki. Sztućców nie trzeba, bo chlebek krojony. Jeszcze gdzie nakryć do stołu? Kompostownik dla takiego dziewczęcia będzie w sam raz. Nakryłem do stołu i zza szyby ją podglądam. Z niezwykłą gracją podeszła do stołu, swym ślicznym, choć nieco „zasmarkanym” noskiem obwąchała wszystko i zaczęła jeść. Myślałem nawet żeby dołączyć do niej, ale ona taka głodna była. Zresztą mogła by pomyśleć, że ją molestuje, a przecież molestowanie seksualne innych gatunków to „po świńsku” choć ona to nie dzikiem, a sarną była.
Rano żonka się zapytała gdzie się chleb podział. No to jej opowiedziałem o dziewczątku nocą do mnie przychodzącym, o kolacyjce na świeżym powietrzu...
Wiecie co? Żonie nie warto zawsze mówić prawdę!
Skąd ona się wzięła? W środku większej wsi. Zapewne głód popchnął ją tu, ku ogródkom, a dalej wałęsające się „Burki” wegnały ją na moje podwórko. Szkód żadnych nie narobiła. Jeszcze rano mnie „Dzień Dobry” powiedziała i ruszyła do centrum na zakupy. Choć zdawało mnie się, że „groszem nie śmierdziała”. Jak każda Romantyczka zresztą.
Wróć jeszcze do mnie kiedyś, by rozradować Starego Barana!